To nie pierwsza
recenzja książki tego wybitnego Noblisty, która pojawia się na moim blogu. Jakiś czas temu pisałam o „Zielonym Domu”. Dziś czas na debiutancką powieść Llosy. To opowieść o jego własnych
przeżyciach: ojciec pisarza chciał wyleczyć syna ze skłonności do tak
niemęskiego zajęcia jak literatura i wysłał go do szkoły wojskowej w Limie:
Colegio Militar Leoncio Prado. Akcja utworu rozgrywa się we wspomnianej Szkole
Wojskowej. Llosa rozprawia się w niej ze społecznością szkolną. Jest to
zamknięty świat, który rządzi się swoimi okrutnymi prawami. Z jednej strony
obowiązuje wojskowy rygor, z drugiej zaś uczniowie do perfekcji opanowali
obchodzenie przepisów. Autor opisuje hierarchię wojskową i warunki panujące w
szkole. Walka dotyczy nie tylko uczniów i nauczycieli, ale również uczniów
między sobą.
Główny bohater,
Alberto, to duchowy alter ego pisarza, który zyskał szacunek kolegów pisząc im
na zamówienie erotyczne nowelki i miłosne listy do ukochanych. Potrafi odnaleźć
się w tej brutalnej rzeczywistości mimo swej ogromnej wrażliwości:
„Może z dziesięciu frajerów podpali się po tym
filmie i widząc tyle kobiet w majtkach, tyle nóg i brzuchów, tyle tego, zamówią
u mnie nowelki, ale czy oni płacą z góry, zresztą kiedy bym je napisał, skoro
jutro jest egzamin z chemii i będę musiał zapłacić Jaguarowi za tematy, chyba
że Vallano mi podpowie za napisanie listu, ale kto tam temu Murzynowi ufa.”
„Miasto i psy”
to książka, która ukazała się w Limie w latach 60. i została spalona
publicznie. To przysporzyło autorowi sporej popularności. Miał wówczas 26 lat i
już stał się legendą. Należy podkreślić, że krytyka powieści była tym
silniejsza, że w Ameryce Łacińskiej armia tradycyjnie cieszy się szczególnym
szacunkiem.