
Dramat
jest przesiąknięty pesymizmem i wiarą w fatalizm przeznaczenia. Opowiada on
historię grupy ślepców, która zostaje pozostawiona nad morzem przez księdza.
Nie wiedzą którędy szli bo nikt nie słuchał przewodnika. Mieszkają w przytułku,
który znajduje się w starym zamku:
„Powiadają,
że jest to stary zamek, bardzo posępny i bardzo nędzny; nie widać w nim nigdy
światła, chyba na wieży, gdzie się znajduje izba księdza.”
Rozmawiają
o tym skąd pochodzą i dlaczego chcą opuścić wyspę. Zadziwia refleksja dotyczące
ich rozmowy, którą wypowiada Stary Ślepiec:
„Nie
widzieliśmy się nigdy wzajemnie, jedni drugich. Zapytujemy się wzajem i wzajem
sobie odpowiadamy; żyjemy razem, jesteśmy zawsze razem, ale nie wiemy o sobie,
kim jesteśmy!... Cóż z tego, że możemy się wzajem dotykać rękami? Oczy więcej
wiedzą niż ręce...”
Zadziwia,
a zarazem przeraża otwarta kompozycja „Ślepców”. Dziecko, jako jedyne spośród
całej grupy widzi. W pewnym momencie zaczyna przeraźliwie płakać. Ślepcy
domyślają się, że dzieje się coś, co sprawia, że się boi. Słychać szelest
liści, który sugeruje, że ktoś się zbliża. Autor trzyma czytelnika w napięciu do końca.
Podobnie
jak w „Mieście Ślepców” problem ślepoty staje się pretekstem do rozważań o
charakterze ogólnoludzkim. W „Ślepcach” mamy do czynienie z ludźmi, którzy
cierpią na ślepotę od wielu lat i niewiele pamiętają ze świata. Mają za to wyostrzony
słuch. Są oni odizolowani od reszty społeczeństwa. Tym, co łączy bohaterów
utworów Maeterlincka to bezwolność i bierność, są niejako igraszkami losu,
ciąży nad nimi nieuchronne fatum.